Pisanie to działalność indywidualna, nieuchronnie prowadząca do samotności i wyobcowania, nawet jeśli tuż obok, za ścianą czy za drzwiami, biegają dzieci i psy, żona spisuje listę zakupów, a trawnik wymaga skoszenia. Co gorsza, pisanie powieści, przynajmniej w moim wypadku, jest tak absorbujące, że proces ten skleja się z życiem, jest jego częścią, wypełnia cały wolny czas, a jeśli tekst nie zostanie oddany w zakładanym terminie, wisi jak miecz Damoklesa nad głową przez kolejne dni, tygodnie i miesiące. Kiedy gotowy plik zostanie wreszcie odesłany do wydawnictwa, przychodzi ulga i radość. Potem jest jeszcze redakcja, korekta autorska, poprawki składu – przynajmniej w wydawnictwie, w którym ten proces przebiega tak, jak powinien przebiegać (a w W.A.B. tak właśnie jest). Trzeba zatem jeszcze przez parę tygodni żyć tym tekstem, czytać po raz kolejny i wprowadzać poprawki – to proces, który może trwać bez końca, podobnie jak w przypadku programów komputerowych, które przecież też są tekstami, wypowiedziami, fachowo mówiąc: napisami w pewnym języku. Nie ma wersji idealnej.

I tak naprawdę zanim jeszcze książka się pojawi, autor ma już jej dosyć. Skoro jest sklejona z życiem piszącego, to pora się wreszcie od niej odkleić, odłączyć, niech już żyje własnym życiem, teraz jej ocena i interpretacja należą do czytelników, to oni zajmują się jej treścią, to oni formułują opinie, nawet jeśli czasami nie odzwierciedlają ich zdania, tylko są powtórzeniem słów kogoś, kto je wypowiedział jako pierwszy.

Potem zaczynają się działania promocyjne, mniej lub bardziej intensywne. Trzeba odpowiadać na pytanie o powieść, interesować się jej pozycją na listach bestsellerów – nawet jeśli tego nie chcę, książka staje się produktem jak emaliowane garnki i czekolada z nowym rodzajem nadzienia. Tytuł, który niedawno jeszcze coś oznaczał, który był symbolem kawałka życia autora, traci sens i staje się wyłącznie ciągiem znaków wpisywanych w wyszukiwarce – jeśli tworzą kilka wyrazów, to ujętych w cudzysłów.

Autor powinien być jednak… Nie, nie powinien być nikim ani niczym, jedynie imieniem i nazwiskiem, kategorią dzieł. Autor powinien przemawiać wyłącznie przez swoje utwory, a nie tworzyć profile w serwisach społecznościowych. Autor powinien być nieistotny, powinien ukrywać swoją tożsamość i zajmować się pracą nad kolejnymi utworami, jak Thomas Pynchon czy The Residents.

Żyjemy jednak w nowych czasach, w których trzeba istnieć, nawet w świecie nieistniejącym. Poza tym I ain’t no Pynchon, brothers and sisters, zatem akceptuję konieczność robienia zdjęć, publikowania wywiadów i redagowania stron internetowych.

Zapraszam zatem do swojego serwisu. Znajdą się tu informacje o książkach przeze mnie pisanych i tłumaczonych, o rzeczach, które mnie inspirują i o miejscach, które opisuję. Raz na jakiś czas napiszę coś niezbyt mądrego, ale szczerego, tak jak teraz. Na okładce jednej z płyt jednego z moich ulubionych zespołów, Pere Ubu, pojawia się komentarz: Don’t expect art. Nie spodziewajcie się sztuki.

No właśnie.